Co to było?
Jak się mogło zdarzyć?
Skrzypiec obłok wzleciał niezwykle wysoko,
A ich włosy-struny wplecione we wiatr
W najcichsze westchnienia
A włosy struny jak noc, kiedy księżyc jak wieczór w maciejkach
I były tak ogromne, choć takie maleńkie że I największe marzenia się na nich mieściły.
A kiedy wzruszone biegły leciuśko przez siebie, przez palce, przez oczy, przez skamieniałe pola.
W olśniewających jeziorach I gdy się rozbiegały do dźwięków srebrnych, dźwięków niemal żywych.
Gdy nisko kołowały złotym od spokoju rojem
To wydawało się pewnym że musiały być czarodziejskie
A skrzypce miały skrzydła otwarte na zamyślone jeziora
A czasem się podrywały do tak wysokiego lotu, że widać ich prawie nie było
Tu czasu nie było
A one leciały prosto w tężejące słońce, coraz mniejsze
W strunach ich tyle się siły mieściło że umierały najmniejsze westchnienia
Tu czasu nie było
A kiedy niskim obuchem uderzały w uszy, głusi rozwierali ręce i jaskółki nie kończyły się w locie
Tu czasu nie było
Tu czasu nie było
Bo w strunach ich tyle się płaczu mieściło, że stąd te jeziora
A bo w ich strunach mieszkał i strach i paraliż
Tu czasu nie było
A bo w ich strunach koczowały od świtu do złamania smyczka tłumy spragnionych ślepców
A bo ich struny były ciężarne od nadmiaru, czas się tu nie liczył a przestrzeń pomiędzy nimi I echem była wydrążona
Tu czasu nie było
A bo one drążyły się w powietrzu kanałami przesiąkniętymi butwiejącym sianem I kiedy natrafiały na ciszę, tak biły bezsilnie strunami, że same się w ciszę zmieniały
Tu czasu nie było
Godziny zaokrąglały się w mgnienie sekundy różowe na brzegu I czas ich nie rdzawił, tu czasu nie było I nie było przestrzeni
Tu czasu nie było
Lasy podbiegały żywicą, powietrze pękało w spojeniach I nawet przestrzeni nie było I wszystko było jednakowo ważne I jednakowo bez znaczenia
Tu czasu nie było
Jestem muzyka rozwieszona na uderzeniach gromów
Czuła na światło i tak spragniona się czułam, że aż nierzeczywista
I teraz rozumiem świętych pańskich, biedulków spopielanych przez wewnętrzny ogień
I wiem teraz skąd światło się bierze, skąd ogień, skąd kiedyś być może powstałam
I wtedy jestem I wtedy chodzę po lesie, po sobie, drzewom liście głaszcze,
Liście, tyle skrzypiec, tyle muzyki zielonej
Liście, tyle skrzypiec, tyle muzyki zielonej
I oto się kamień otwiera
I oto się kamień otwiera
Jestem muzyka rozwieszona na uderzeniach gromów