Bo przecież nie wydarzyło się nic nowego.
Owszem, każdego ranka gazety donoszą
Źe wojna, chociaż nie wybuchła, nadal trwa.
Wojna na wszystkich frontach.
Podobno strony przygotowują rozprawę ze mną
Do ostatniej kropli krwi.
Codziennie rano w moim ogródku
Zjawia się pluton egzekucyjny;
Rozstrzeliwuje różę.
Śmiertelnie blada róża krzyczy.
To właśnie jest ten moment,
Kiedy codziennie z czternastego piętra
O tej samej porze skacze wariat z naprzeciwka.
Dlaczego on to robi?
Czy ma brata albo chore nerki?
Ja, którego nazywają człowiek,
Przypuszczam że jestem niewinny:
To dzieje się tak jakoś - mimo mojej woli.
I owszem, to ja codziennie wieczorem
W tysiącach okoliczności i miejsc
Morduję, gwałcę, i podpalam.
Bo czy ten człowiek,
Który nieustannie bije po mordzie moje pragnienia,
Ten człowiek - to ja?
Bo czyż to nie ja
Codziennie mijam z pogardą wielu, wielu innych?
Ale jestem niewinny.
Na wysokości mojego piętra,
Ktoś przedziera się przez ciemność do mnie.
Mówi: przynoszę panu świt.
Idiota. Jakby o niczym nie wiedział.
Bo przecież czuję się odpowiedzialny za wszystko.
Jem śniadanie.
Piękne i mądre dziewczęta
Wyłuskują i z tej nocy swoje oszałamiające ciała.
Kwitną już pierwsze tramwaje.
I ulice wszystkich stolic świata
Rozpoczynają swój codzienny manewr,
Marsz z betonu i stali.
Mówią mi w ten sposób że jestem.
Czy potrzebny?