W krainie drżącej jak żebraka dłoń
ogromny stanął dom,
zapłonął lamp tysiącami,
kryształami luster lśnił.
Dokoła tłum bezdomnych ślepców stał,
w uporze niemym trwał
i wierzył, że kiedyś ruszy korytarzami
gdzie ktoś źródło światła skrył.
W krainie biednej jak żebraczy grosz,
do bramy biec chciał ktoś,
by wyrwać kilka promieni,
lecz gdy zrobił pierwszy krok,
zniknęła nagle barwna świateł gra,
strawiła jasność rdza
i czarny kurz opadł na zamarły tłum cieni
i pokrywa wszystko mrok.
Przez pęknięty dach,
przez wyrwane drzwi,
znikąd wpada strach i drwi
z ciszy, która zamienia się w śpiew.
Choć niechciane sny
budzą nagły gniew,
złagodzi poryw światło szeleszczące
w konarach drzew.
W krainie pustej jak żebraczy wór
ruina sięga chmur,
nagimi świeci murami,
władną pustkę wchłonąć chce.
Dokoła tłum bezdomnych ślepców trwa,
złudzenia ciągle ma
i niemoc swą okłamuje wciąż marzeniami,
w których zorza rodzi się.
Przez pęknięty dach,
przez wyrwane drzwi,
znikąd wpada strach
i drwi
z blasku, który opada ze ścian.
Chociaż bandaż mgły
nie łagodzi ran,
nadejdzie chwila kiedy wzejdzie słońce.
Przez pęknięty dach,
przez wyrwane drzwi,
znikąd wpada strach
i drwi
z ciszy, która zamienia się w śpiew.
Choć niechciane sny
budzą nagły gniew,
złągodzi poryw światło,
które rodzi się.