Stojš gorzkie pagórki, bo gorzka jest zieleń,
gdzie przebiega wilk nocy i prędki dnia jeleń,
nie spotkajš się nigdy w ruchomej przestrzeni,
wilk w jelenia, a jeleń się w wilka zamieni.
U pagórków dolina Dunajcem rozcięta
jak gałęziš miłoci zrywanš zbyt chciwie
przez podobne do wiatła i wiatru dziewczęta,
bo gdy biegnš - nie skrzypi miedziane igliwie.
Pachnie zieleń obmyta przez wiatry i deszcze
i dolina się słońcem wypełnia po brzegi,
choć wród lasów zbliżonych do nieba piš jeszcze
dzikie stada gołębi i białe piš niegi.
Szukać ciebie nie trzeba, bo jeste pod rękš,
biedna moja kołysko upiona piosenkš
pod pagórkiem z jałmużny, gdzie ojciec mój orze
ziemię, gdy po ziemi przechadzajš się zorze.
Do ciebie idę, dziadku, siedzšcy na progu
z fajkš w zębach tak starš, że chyba po Bogu
dziedziczysz jš, a tytoń na pewno masz z raju,
bo dym pachnie jak lato i jesień w mym kraju.
Lubię słuchać twych bani pod zmierzchem kasztanów
i patrzeć, jak się bawi twoimi wšsami
wnuczka - iskra umiechu. A ty się zastanów
nad jej dłoniš wzniesionš po gwiazdę nad nami.
Do ciebie idę, matko, po trzykroć cierpieniem
ugodzona w dno serca, by stało się zadoć
woli nieba, gdyż niebo jest twoim sumieniem
i sumieniem tych, którzy zabili twš radoć.
Wiem, że nigdy dla ciebie nie znajdę pól niegu
tak pokornie białego, by mogła ić po nim
do twych synów, co leżš zabici na brzegu
niemej wody, z gałšzkš jedliny u skroni.
Do was, ludzie, przychodzę, gdy picie przy oknie
uchylonym do sadu, a w sadzie wit moknie
i groch burzy po dachu blaszanym się toczy,
zanim słońce przywróci wam mowę i oczy.
Będę chodził za wami i będę wam cieniem,
kiedy cień wam spod głowy wytršci sierp żniwa;
deszczem będę, gdy wody ze ródła ubywa,
a pola sš przebite na wylot pragnieniem.
Wycie mi dali wszystko, co może dać człowiek
dziecku ziemi tak biednej, że siebie się wstydzi:
dach nad głowš, chleb, wodę i wiatło u powiek
i jeszcze co, lecz tego prócz was nikt nie widzi.